The Gift of the Magi. Dar Trzech Króli.

Autor: O. Henry, Tłumaczenie: Mirek Sopek, 24/12/2010

 k 


Jeden dolar i osiemdziesiąt siedem centów. I to wszystko. A z tego sześćdziesiąt w jedno centówkach. Centy uparcie zaoszczędzone po jednym lub dwa w  spożywczym, warzywnym lub u rzeźnika, aż policzki sprzedawców paliły się ze wstydu od milczącego pomówienia o skąpstwo nieuchronne w każdym takim targu. Trzy razy Della je liczyła. Jeden dolar i osiemdziesiąt siedem centów. A następnego dnia miało być Boże Narodzenie.


Nie było już oczywiście nic do zrobienia jak tylko paść na wytartą małą kozetkę i płakać. I Della zapłakała. Co prowokuje morał, że życie składa się ze szlochania, pociągania nosem i uśmiechów, z przewagą pociągania nosem…

Podczas gdy nasza gospodyni domu stopniowo zamienia szlochanie na pociąganie, przyjrzyjmy się temu domowi. Umeblowane mieszkanie za 8 dolarów tygodniowo. Tak naprawdę, nie było ono nawet warte opisania, za wyjątkiem tego, że zasługiwało na uwagę drużyny żebraków.

W przedsionku była skrzynka na listy, do której żaden list  nie przychodził  i guzik elektrycznego dzwonka, którym palec żadnego śmiertelnika nie mógłby zadzwonić. Ponadto, stosownie do tego wszystkiego była przyczepiona wizytówka „Pan James Dillingham Młodszy”.

„Dillingham” było, podczas minionego okresu koniunktury, jak sztandar na wietrze, gdy jego właściciel zarabiał 30 dolarów na tydzień. Dziś, gdy dochód skurczył się do 20 dolarów, zaczęli poważnie myśleć o skróceniu wizytówki do skromnej i nie pretensjonalnej —„Państwo D”. Ale kiedy tylko Pan James Dillingham Młodszy przychodził do domu i wchodził do swojego mieszkania na górze, nazwany był „Jim” i mocno przytulany przez Pania James Dillignham Młodszą, z którą już Cię zapoznaliśmy jako z Dellą. I wszystko było bardzo dobrze.

Della skończyła płakać i przypudrowała policzki. Stała w oknie i apatycznie przyglądała się szaremu kotu chodzącemu po szarym płocie na szarym podwórku. Jutro miało być Boże Narodzenie, a ona miała tylko dolar osiemdziesiąt siedem na prezent dla Jima. Oszczędzała każdy grosz jaki mogła przez miesiące, z takim właśnie rezultatem. Dwadzieścia dolarów na tydzień nie starcza na dużo. Wydatki były większe niż się spodziewała. Zawsze są takie. Tylko dolar i 87 centów aby kupić prezent dla Jima. Spędziła wiele szczęśliwych godzin, planując coś miłego dla niego. Coś porządnego i rzadkiego i solidnego — coś co byłoby warte honoru bycia własnością Jima.

Pomiędzy oknami pokoju było tradycyjne ścienne lustro. Być może widziałeś takie lustra w mieszkaniach za 8 dolarów. Bardzo szczupła i zwinna osoba, mogła,  obserwując swoje odbicie gdy szybko przemierzała pokój, posiąść dość dokładne mniemanie o swoim wyglądzie. Della, będąc osobą szczupłą doprowadziła tę sztukę do perfekcji.

Nagle odwróciła się od okna i stanęła przed lustrem. W Jej oczach był ciągle błysk, ale twarz straciła swoje kolory w dwadzieścia sekund. Nagle rozpuściła włosy i pozwoliła im opaść na pełną długość.

Otóż, były dwie rzeczy jakie Państwo James Dillingham Młodsi posiadali z wielką dumą. Jedną był złoty zegarek Jima odziedziczony po ojcu i dziadku. Drugą były włosy Delli. Gdyby królowa Saba żyła w mieszkaniu z drugiej strony podwórza, Della mogłaby pewnego dnia rozpuścić swoje włosy z okna aby je wysuszyć i przyćmić klejnoty i podarunki Jej wysokości. Gdyby Król Salomon był portierem, z całym swoim bogactwem zgromadzonym w piwnicy, Jim mógłby wyciągać swój zegarem zawsze gdy koło niego przechodził i widzieć jak z zazdrości skubie swoją brodę.

Piękne włosy Delli opadały falując i lśniąc jak kaskada brązowej wody. Sięgały poniżej jej kolan i były dla niej niemal jak suknia. Chwilę potem nerwowo i szybko podwinęła je. Chwiała się na nogach stojąc nieruchomo przez minutę, a łza a może dwie spadły na wytarty czerwony dywan.

Założyła stary brązowy żakiet, założyła stary brązowy kapelusz. Zatrzepotała spódnica. Della z błyskiem w oczach wybiegła przez drzwi i po schodach i na dół na ulicę.

Zatrzymała się dopiero tam, gdzie szyld mówił: „Madame Sofroni. Dobre włosy różnych rodzajów”. Wbiegła na piętro i dysząc zebrała się na odwagę.

Kobieta —gruba, blada, chłodna nie wyglądała wcale na „Madame Sofroni”.

„Kupi Pani moje włosy?” spytała Della.

„Kupuję włosy” odpowiedziała Madame. „Niech Pani zdejmie kapelusz i spójrzmy jak wyglądają.”

Brązowa kaskada opadła w dół.

„Dwadzieścia dolarów,” rzekła Madame, ważąc towar wypraktykowaną ręką.

„Proszę mi je dać szybko,” powiedziała Della.

Oj,  dwie następne godziny Della latała po mieście jak na różowych skrzydłach. Zapomnij tę kiepską metaforę. Raczej plądrowała sklepy w poszukiwaniu prezentu dla Jima.

W końcu go znalazła. Był z pewnością stworzony dla Jima i dla nikogo innego. Nie było niczego podobnego w żadnym ze sklepów, a przetrząsnęła je wszystkie na wylot. Był to platynowy łańcuszek do zegarka, prosto i surowo zaprojektowany, właściwie podkreślający swoją wartość jedynie przez swoją substancję a nie przez krzykliwe ornamenty — tak jak to powinno być z każdą dobrą rzeczą. Był godny tego zegarka. Jak tylko go zobaczyła, od razu wiedziała, że musi to być coś dla Jima. Był on taki, jak sam Jim. Skromny ale wartościowy — ten opis pasował do nich obu. Wydarli od niej za niego dwadzieścia jeden dolarów, po czym pospieszyła do domu z 87 centami. Z zegarkiem na takim łańcuszku Jim mógł  pilnować czasu w każdym towarzystwie. Mimo, że zegarek był wspaniały, spoglądał na niego czasem chyłkiem z powodu starego skórzanego rzemyka, jakiego używał zamiast łańcuszka.

Kiedy Della wróciła do domu, jej podniecenie z lekka poddało się roztropności i rozsądkowi. Wyjęła lokówkę, zapaliła gaz i zaczęła naprawiać spustoszenia spowodowane wielkodusznością dodaną do miłości. Co jest zawsze wielkim zadaniem, drodzy przyjaciele — gigantycznym zadaniem.

W czterdzieści minut jej głowa pokryta była maleńkimi, gęstymi loczkami, które dały jej cudny wygląd chłopca na wagarach. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, długo, starannie i krytycznie.

„Jeśli Jim mnie nie zabije, ” powiedziała do siebie, „zanim powtórnie na mnie spojrzy, powie zapewne, że wyglądam jak tancerka z rewii na Coney Island. Ale co ja mogłam zrobić — ah, co ja mogłam zrobić z jednym dolarem i osiemdziesięcioma siedmioma centami?”

O siódmej kawa była zrobiona a patelnia z powrotem na kuchni gorąca i gotowa do usmażenia kotletów.

Jim nigdy się nie spóźniał. Della zacisnęła łańcuszek w dłoni i siadła na rogu stołu w pobliżu drzwi, którymi zawsze wchodził. Potem usłyszała jego kroki na dalekich schodach pierwszego piętra, i zbladła na moment. Miała zwyczaj odmawiania krótkich, cichych modlitw w intencji najprostszych codziennych spraw.  Wyszeptała: „Proszę Boże, spraw aby myślał, że nadal jestem ładna.”

Drzwi otworzyły się, Jim wszedł i zamknął je za sobą. Wyglądał wątle i bardzo poważnie. Biedny chłop, miał dopiero dwadzieścia dwa lata — a już obciążony rodziną!  Potrzebował nowego płaszcza i nie miał rękawiczek.

Jim zatrzymał się w drzwiach, nieruchomo jak pies myśliwski, który zwęszył przepiórkę. Jego oczy były wlepione w Dellę, a był w tym spojrzeniu wyraz jakiego nie mogła odczytać, ale który ją przestraszył. Nie była to złość, ani zaskoczenie, ani dezaprobata, ani strach, ani żadne z odczuć na jakie była przygotowana. On po prostu wpatrywał się w nią uporczywie z jakimś szczególnym wyrazem twarzy.

Della zeskoczyła ze stołu i podeszła do niego.

„Jim, kochanie, ” zapłakała, „nie patrz tak na mnie. Ścięłam włosy i sprzedałam je gdyż nie mogłabym przeżyć świąt, nie dając Ci prezentu. One znowu odrosną — nie masz nic przeciwko, nieprawdaż? Ja po prostu musiałam to zrobić. Moje włosy rosną niezmiernie szybko. Powiedz ‘Wesołych Świąt!’ Jim, i bądźmy szczęśliwi. Nie wiesz nawet jaki ładny — jaki piękny, ładny prezent mam dla ciebie.”

”Obcięłaś włosy?” spytał Jim opornie, tak jakby nie dotarł do niego jeszcze ten oczywisty fakt nawet po najcięższym mentalnym wysiłku.

„Obcięłam i sprzedałam,” powiedziała Della. „Nie lubisz mnie już tak samo przez to? Czyż nie jestem nadal sobą nawet bez włosów?”

Jim rozejrzał się  dziwnie po pokoju .

„Mówisz, że nie ma już Twoich włosów?” powiedział, z niemal idiotyczną miną.

„Nie musisz ich szukać,” powiedziała Della. „Są sprzedane, mówić Ci — sprzedane i oddane. Jest Wigilia chłopcze. Bądź dla mnie dobry,  oddałam je dla ciebie. Być może włosy na mojej głowie można było policzyć,” zaczęła z nagłą poważną słodyczą w głosie, „ale nikt nigdy nie policzy mojej miłości do Ciebie. Czy mam usmażyć kotlety, Jim?”

Jim zdawał się budzić ze swojego transu. Objął swoją Dellę. Przez dziesięć sekund z dyskrecją i starannością zwróćmy uwagę na pewien mało znaczący temat z innego wymiaru. Osiem dolarów na tydzień czy milion w ciągu roku — jaka to różnica? Matematyk lub mądrala daliby Ci złą odpowiedź. Trzej królowie przynieśli cenne dary, ale tego nie było między nimi.  To niejasne stwierdzenie będzie zaraz wyjaśnione.

Jim wyciągnął paczuszkę z kieszeni płaszcza i rzucił ją na stół.

„Nie zrozum mnie źle, Dell,” powiedział. „Nie myślę aby było cokolwiek we fryzurze albo umytych szamponem włosach co by wpływało jak lubię moją dziewczynę. Ale kiedy rozpakujesz tę paczkę, zobaczysz dlaczego z początku zabrało mi to trochę czasu. ”

Białe, zwinne palce zerwały wstążki i papier. I wtedy jakiś ekstatyczny krzyk radości; a potem, biada, jak to u kobiet — zwrot do łez i lamentu, wymagający natychmiastowego zastosowania przez pana domu całej mocy pocieszania.

Leżały tam bowiem grzebienie — komplet grzebieni oraz zapinek, które Della długo podziwiała w oknie sklepu na Broadway’u. Piękne grzebienie, z czystego żółwiego pancerza oraz zapinki z klejnotami — o właściwym odcieniu do noszenia w pięknych włosach jakie właśnie zniknęły. Były to drogie grzebienie, wiedziała o tym, a jej serce tęskniło i wzdychało za nimi bez jakiejkolwiek nadziei na ich posiadanie. A teraz, były w końcu Jej, choć warkocze, które miałyby ozdabiać tak upragnione ozdoby przepadły.

Przytuliła je do serca, i dopiero gdy powoli mogła podnieść przyćmione oczy, uśmiechnęła się i powiedziała: „Moje włosy rosną tak szybko, Jim!” Po czym podskoczyła jak mała oparzona kotka i zawołała, „Ojej, ojej!”.

Jim jeszcze nie widział swojego pięknego prezentu. Otworzyła swoją dłoń wręczając mu go ochoczo. Matowy, cenny metal wydawał się migotać odbiciem jej jasnych i żarliwych uczuć.

„Czyż nie jest to cacko, Jim? Polowałam na to po całym mieście. Będziesz teraz mógł sprawdzać czas sto razy dziennie. Daj mi swój zegarek. Chcę zobaczyć jak wygląda na nim.”

Zamiast posłuchać o co go prosiła, Jim opadł na kanapę, schował ręce za plecy i uśmiechnął się.

„Dell,” powiedział, „odstawmy nasze prezenty na jakiś czas. Są zbyt piękne aby używać ich od dzisiaj. Sprzedałem zegarek aby kupić Ci te grzebienie. A teraz kochanie, usmaż kotlety.”

k

Mędrcy wschodu, Trzej Królowie, jak wiecie, byli mądrymi ludźmi — cudownie mądrymi ludźmi — którzy przynieśli dary do dzieciątka w stajni. To oni wynaleźli sztukę dawania prezentów świątecznych. A ponieważ byli mądrzy, ich dary były też bez wątpienia mądre, być może niosąc ze sobą przywilej wymiany gdyby były niepotrzebne.

A ja nieudolnie opowiedziałem Wam dziś zwykłą historię dwu szalonych dzieciaków żyjących w jednym pokoju, które w najbardziej niemądry sposób poświęciły dla siebie największe skarby swojego domostwa.

Ale w ostatnim słowie do współczesnych mędrców, niech mi będzie wolno powiedzieć, że ze wszystkich, którzy dają prezenty tych dwoje było najmądrzejszymi. Ze wszystkich, którzy dają i otrzymują  prezenty, tacy jak Oni, są najmądrzejsi. Najmądrzejsi na całym świecie.  To oni są prawdziwymi Mędrcami wschodu…

4 comments:

  1. Anonymous11:55 PM

    Swietny przeklad genialnego opowiadania. Dziekuje ogromnie.
    Z powazaniem, Oleg.

    ReplyDelete
  2. Anonymous8:15 PM

    Super tłumaczenie

    ReplyDelete
  3. Dziękuję za tłumaczenie czytałam to po angilesku i bardzo dobrze pan to przełozył. Dziękuję za Pana pracę szukałam czegoś na szybko po polsku na przedstawienie dla młodzieży i pomyślałam o tym opowiadaniu, Wszystkiego Dobrego na każde Pana Bożę Narodzenie.

    ReplyDelete
  4. Dziękuje Wam za te słowa !

    ReplyDelete

Macrospherology of humans. Globes - volume two of Peter Sloterdijk's Spheres

I have been reading the second volume of Sloterdijk's magnum opus for a couple of months now. I still haven't found the time for a f...